Ocalić od zapomnienia
29 lutego 2008 roku w sali kameralnej szydłowieckiego zamku został rozstrzygnięty konkurs literacki na opowiadanie pt. „Ocalić od zapomnienia”. Celem konkursu było przybliżenie i rozpowszechnienie wiedzy historycznej o mieście i regionie, inspirowanie uczniów do intelektualnej pracy twórczej oraz promocja uzdolnionych literacko twórców. Konkurs przeznaczony był dla uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych.
Wyróżnienie otrzymała uczennica naszej szkoły Marlena Jedlińska, z kl. I A. Serdecznie gratulujemy.
Poniżej prezentujemy opowiadanie laureatki:
Marlena Jedlińska
Klasa I a
Lat 16
Zespól Szkół Ogólnokształcących
im. Henryka Sienkiewicza
w Szydłowcu
ul. Zamkowa 1
26 – 500 Szydłowiec
„Ocalić od zapomnienia”
„Cudowne ocalenie”
Dawno, dawno temu, gdy ziemie szydłowiecką zamieszkiwały dinozaury i wielkie stwory przypominające jaszczurki żył pewien człowiek o imieniu...właściwie jak on miał na imię? Uuuups!!! Nie pamiętam! „Ale to nic nie szkodzi” Bo to opowiadanie nie jest o nim, tylko o jego prapraprapra.... wnuku, czyli o moim pradziadku Józefie Wiatrowskim.
Urodził się on w 1907 roku w Ostałówku. Pochodził z ubogiej rodziny. Gdy miał siedem lat zmarli jego rodzice. Wówczas zaopiekował się nim jego starszy brat Jan. Jednak zła sytuacja materialna zmusiła go do porzucenia szkoły (ukończył jedynie cztery klasy) i podjęcia pracy. Przy pomocy ludzi dobrej woli udało mu się znaleźć odpowiednie dla niego zajęcie. W dzisiejszych czasach nazwalibyśmy go kurierem lub listonoszem. Miał on za zadanie roznosić paczki, które znajdowały się na poczcie w Radomiu. Była to ciężka praca, o małym wynagrodzeniu. Jednak Józef Wiatrowski, który był człowiekiem życzliwym i inteligentnym szybko zjednał sobie współpracowników i przełożonych. W niedługim czasie został naczelnym na poczcie. Teraz mógł pomyśleć o rodzinie. Około roku1935 ożenił się z Balbiną Kamińską i razem zamieszkali w Ostałówku.
Gdy we wrześniu 1939 roku Niemcy zaatakowali Polskę nikt wówczas nie myślał, że jest to początek pięcioletniej okupacji naszego kraju. Poczta dalej „pracowała”, a mój dziadek jak za dni niepodległości wracał do domu raz w tygodniu. W piątek wieczorem wychodził z budynku, w którym pracował, po czym rutynowo, pieszo wracał do oddalonego o czterdzieści kilometrów Ostałówka.
Gdy pewnego, zimowego dnia w roku 1943 wracał do domu postanowił odpocząć u swojej kuzynki Gieni Szałasowej, mieszkającej w Szydłowcu. Kiedy przybył do jej domu było już około północy. „Mrok okrył ziemię”. Genowefa Szałasowa położyła się spać, zaś Józef Wiatrowski usiadł przy stole, aby odpocząć przed dalszą podróżą. Wówczas do mieszkania wkroczyli trzej hitlerowcy.
- Du haltst Juden fest! – wskazywali na kobietę leżącą na łóżku
- Nein! Nein! – krzyczała przerażona Genowefa.
Jednak to przeraźliwe wołanie nie przekonało nazistów. Jeden z nich dobył pistoletu i oddał strzał w kierunku pani Szałasowej.
- O Jezu! – takimi słowami Polka oddała ostatnie tchnienie.
- Du bist Juden! – krzyczeli Niemcy do zmęczonego człowieka.
- Nein! Ich bin Pole! - tłumaczył się Józef Wiatrowski. Próbował wytłumaczyć, że jest kuzynem zastrzelonej niewiasty. Jednak nikt nie chciał go słuchać. Żołnierz niemiecki wycelował w mojego pradziadka. W tym momencie całe życie stanęło mu przed oczyma. Widział swoich rodziców, żonę, dzieci. Pomyślał „czy to już koniec?” Ależ nie! Pistolet nie wystrzelił.
- Cóż za ulga! – pomyślał „skazaniec”
- Du schieβst! – krzyczeli Niemcy. Żołnierz po raz drugi i trzeci nacisnął za spust pistoletu.
Jednak ten nie wypalił. Zły morderca podniósł narzędzie swojej zbrodni do góry, wówczas broń wypaliła.
- Was ist? – pytali się nawzajem okupanci.
- Du...! – zwrócił się nazista do bladego ze strachu naczelnika poczty – du bist gut!
W oczach skazańca zabłysła nadzieja na przetrwanie:
„Czy zobaczę jeszcze moją rodzinę? Boże pomóż! Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” – modlił się w myślach Józef Wiatrowski.
Hitlerowcy zaczęli bić niewinnego, bezbronnego i uczciwego Polaka. Bili go i kopali aż ten osunął się na ziemię. Nieprzytomnego człowieka naziści pozostawili „na pastwę losu”. Po splądrowaniu mieszkania wyszli z budynku, jakby „nic się nie stało”.
Wczesnym rankiem promienie światła przedostające się przez małe, kwadratowe okienka obudziły pobitego i wycieńczonego mężczyznę.
- Czy to był sen? – zastanawiał się mój pradziadek – Nie. To nie był sen. To jawa.
To, co ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania. W świetle dnia wczorajsza historia wydawała mu się nieprawdopodobna. Zaś „na czubku jego głowy” znajdowała się duża rana, przez którą ciekła ciemno – czerwona krew.
„Cudownie ocalały” mężczyzna zadawał sobie różne pytania: „Czy to przeze mnie zginęła Gienia? Gdybym z pracy wrócił prosto do domu...! Gdybym jej nie odwiedził...!Czy wtedy stałaby się ta tragedia?”
Józef Wiatrowski nie mógł zrozumieć, dlaczego niewinna kobieta zginęła? Dlaczego Niemcy dręczyli Żydów? Postanowił być bliżej ludzi. Kilka miesięcy po tym wydarzeniu mój pradziadek zrezygnował z bycia naczelnikiem na poczcie stając się zwykłym listonoszem. Zaczął częściej myśleć o Bogu, który go ocalił, który nie pozwolił, aby broń wypaliła.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Józef Wiatrowski został odznaczony Krzyżem Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem, Złotym medalem i Srebrnym medalem. Zaczął organizować liczne pielgrzymki na Jasną Górę i na Kalwarię Zebrzydowską. W moich oczach jest on przykładem heroicznego, walecznego i oddanego Polsce obywatela. Choć umarł, gdy miałam zaledwie siedem lat, to jednak dla mnie zawsze będzie on człowiekiem, który nikogo nigdy nie straszył karą, lecz nikczemność zwyciężał miłością, nadzieją i wiarą.
[powrót]