Troje członków Polonii nowozelandzkiej 12 września 2005 roku gościło w szydłowieckim liceum im. Henryka Sienkiewicza.
Dioniza Choroś, oraz małżeństwo Stefania i Józef Zawadowie opowiadali tutejszym uczniom, w jaki sposób znaleźli się na drugim końcu świata (w Nowej Zelandii).
Cała trójka trafiła tam po ciężkich przeżyciach czasów II wojny światowej
17 września 1939 roku Związek Radziecki, dotrzymując paktu Ribbentrop - Mołotow zaatakował wałczącą z Niemcami Polskę. Najeźdźcy podzielili między siebie II Rzeczpospolitą. Strona radziecka przejęła ok.50 % polskiego terytorium z 14 milionami ludności, w której 40 % było pochodzenia polskiego. Już w październiku 1939 roku ponad 230 tysięcy polskich jeńców dostało się w ręce NKWD. Następne były osoby cywilne, wobec których istniało posądzenie o działalność na rzecz Polski. Po nich przyszła kolej na setki tysięcy zesłanych w bezkresne obszary Związku Radzieckiego.
Zesłańcami były rodziny osób już uwięzionych oraz rodziny urzędników, nauczycieli, sołtysów, a nawet strażaków. Polaków traktowano jako wyzyskiwaczy, obszarników i kapitalistów, wykorzystujących masy pracujące, a także mniejszości narodowe.
Cztery wielkie fale deportacji ludności polskiej w głąb ZSRR rozpoczęły się 10 lutego 1940 roku. W wagonach bydlęcych wśród mrozów, upałów, pragnienia, chorób i głodu. W takich warunkach rodziły się i umierały polskie niemowlęta a także starcy. Wszyscy ci, którzy przeżyli podróż (ok.1,5mln. osób) znaleźli się z obozach pracy i gułagach, od Archangielska po Władywostok.
Wśród takich polskich zesłańców znaleźli się zarówno Pani Dioniza Gradzik (obecnie Choroś), Pani Stefania Sondej(obecnie Zawada) oraz Pan Józef Zawada. Wszyscy oni, podczas wywózki na wschód byli jeszcze dziećmi.
Wybawieniem dla wszystkich Polaków, rozrzuconych po radzieckiej ziemi, był atak III Rzeszy na ZSRR(22 czerwca 1941 roku). W jednej chwili zmienił się stosunek Stalina do Polaków .
Już 30 sierpnia 1941 roku podpisano układ Sikorski – Majski oraz kilka innych umów, których owocem stało się wypuszczenie z radzieckich obozów pracy obywateli polskich, wraz z ich rodzinami. Dało to początek kolejnej wędrówce Polaków, tym razem z Syberii w miejsca tworzenia Polskiego Wojska w ZSRR. Setki tysięcy pielgrzymów nigdy nie dotarło do wymarzonego celu, umarli w drodze nękani chorobami, głodem, spiekotą dnia i mroźnymi nocami. Wszystko co mieli: okruchy chleba czy ostatnie krople wody, oddawali swoim dzieciom. Wierzyli w to, że Bóg pozwoli im doczekać chwili gdy utracona Ojczyzna, Polska znów będzie wolnym, niepodległym krajem.
Osierocone polskie dzieci, trafiały pod opiekę dobrych ludzi z Polski, także wędrujących do miejsc koncentracji Armii Polskiej na Wschodzie. Niektóre trafiały do radzieckich ochronek(domów dziecka) skąd uciekały do Polskiej Armii.
Tym dzieciom, które miały szczęście udało się dotrzeć do Armii gen. Andersa i z nią opuścić niegościnną radziecką ziemię. Wśród tych szczęśliwców byli nasi dzisiejsi goście. Trafili do Iranu, gdzie w Isfahanie znajdował się olbrzymi polski dom dziecka, liczący ok. 3 tysiące sierot i półsierot. Tu rozpoczął się okres powrotu do normalności. Dużo jedzenia, świeże ubrania, i polska szkoła, harcerstwo. Jednakże miejsce to było tylko przystankiem w dalszej wędrówce po świecie. Miejscem naładowania akumulatorów przed dalszą wyprawą, byle jak najdalej od wojny.
Cześć polskich sierot z Iranu trafiła do kolonii brytyjskich w Afryce wschodniej i południowej. Jeden okręt z polskimi dziećmi popłynął do Meksyku, przepływając po drodze przez Wellington w Nowej Zelandii celem uzupełnienia zapasów. Tamże żona polskiego konsula, hrabina Wodzicka po odwiedzinach na statku, wpadła na pomysł by podobna grupę polskich sierot i półsierot zaprosić na Aotearoa. Premier Nowej Zelandii Peter Fraser jak i cały nowozelandzki parlament przychylnie ustosunkowały się do propozycji, aby przyjąć na okres do zakończenia wojny grupę polskich dzieci wraz z personelem opiekuńczym.
1 listopada 1944 roku 732 dzieci oraz 102 osoby personelu opiekuńczego trafiły do Pahiatua, na północnej wyspie Nowej Zelandii, gdzie miały pozostać do momentu zakończenia wojny.
Następnie miały wrócić do wolnej Polski. Niestety sprzymierzeńcy Polaków w walce z Hitlerem w Jałcie oddali losy Polski w ręce Związku Radzieckiego, przez co Polska straciła połowę swoich obszarów na wschodzie (skąd pochodzili wywiezieni w 1940 i 1941 polscy zesłańcy). Dzięki Wielkiej Trójce z Jałty „mali Polacy z Pahiatua „ nie mieli do czego wracać.
Ich Polski już nie było, a nowa Polska była za bardzo radziecka by do niej chcieć wrócić.
Większość polskich dzieci Pahiatua postanowiło przyjąć zaproszenie Peter’a Fraser’a do pozostania w Nowej Zelandii. Tam skończyli szkoły, założyli rodziny, zdobyli kolejne szczeble kariery, jednakże nigdy nie przestali być Polakami. Do dzisiaj, mimo upływu 65 lat z dala od ojczyzny, polskie dzieci z Pahaiatua nadal rozmawiają między sobą po polsku, Modlą się w kościołach po polsku, gotują polskie potrawy, uczą swe wnuki polskiego pacierza i polskiej kultury.