Jerzy Turek |
|
Jerzy Turek absolwent LO w Szydłowcu, matura 1962
Okres nauki w liceum, to jak że krótki, ale ważny epizod w życiu. To okres, w którym z wieku szczenięcego przechodzimy w wiek młodzieńczy, kształtujemy swój charakter, a po zdaniu matury wchodzimy w dorosłe życie.
Otrzymując świadectwo dojrzałości oddychamy z ulgą, że wreszcie ten etap już za nami. Dopiero po latach w czasie spotkań wspominamy dawne czasy: nauczycieli, koleżanki i kolegów, przypominamy sobie swoje osiągnięcia i porażki. Ale najbardziej śmieszą nas zabawne sytuacje, w których uczestniczyliśmy lub byliśmy ich świadkami, no i oczywiście nasze „wyskoki” – te pamiętamy najbardziej.
Pamiętam, że w IX klasie chodziłem do szkoły na drugą zmianę, a więc lekcje kończyły się około godziny dwudziestej. Gdy z jakiegoś przedmiotu miał być sprawdzian, lub ktoś nie chciał być pytany, to do gniazdka wkładało się zwartą wtyczkę i ciemno, lekcje odbywały się przy zapalonej świecy. Dyrektor wzywał elektryka Pana Henia, a ten co zmienił bezpiecznik, to znowu zwarcie. Gdy nam się znudziła zabawa, ktoś po cichu wyjmował wtyczkę i lekcje trwały dalej. Po kilku takich sytuacjach Pan Henio znalazł przyczynę tych awarii, ale nie powiedział tego dyrektorowi. Był moim sąsiadem, więc mi tylko przekazał, aby te zabawy zakończyć.
W X klasie w czasie przenoszenia szkoły do nowego budynku przeżyłem zabawną, ale i bolesną przygodę. W czasie przenoszenia pracowni chemicznej koledzy „zwędzili” sód i potas. Dostałem od nich kawałek sodu wielkości ziarenka grochu. Opakowałem go w papier i włożyłem tylnej kieszeni spodni. W nowej szkole układaliśmy w pracowni pomoce, gdy nagle poczułem, że coś mnie piecze. Zaczęła się palić kieszeń moich spodni. Swąd zwabił dyrektora Dadeja, który przerażony zaczął biegać po szkole i szukać źródła ognia. Razem z kolegą pobiegliśmy do łazienki, tam ugasiliśmy kieszeń moich spodni. Z piekącą „pupa” udałem się szybko do domu a koledzy usprawiedliwili moją nieobecność. Dyrektor długo jeszcze szukał ognia, a ja z ogromnym bąblem na pośladku przez tydzień nie mogłem usiąść na krześle. Znienawidziłem chemię, ale jak na złość przez kilkanaście lat już jako nauczyciel uczyłem tego przedmiotu.
Języka polskiego uczył nas niezapomniany Pan Jan Rostocki. Jego wykłady to poezja rozkosz., zwłaszcza gdy się miało tzw. środkowe lekcje. Na pierwszych zazwyczaj był zdenerwowany a na ostatnich różnie to bywało. W IX klasie na pierwszą lekcję (był to poniedziałek) wszedł zdenerwowany, rozejrzał się groźnie po klasie i nagle jego wzrok zatrzymał się na jednym z uczniów. Jeszcze groźniej spojrzał na niego i nagle z jego ust padło zdanie: „ Witecki powiedz matce aby zabrała tego koguta bo rano pieje i mi spać nie daje”. Klasa wybuchła śmiechem, profesor się uspokoił i dalej jakby nic się nie stało prowadził lekcję. Długo zastanawialiśmy się czy rzeczywiście kogut tak głośno piał, czy syn profesora Maciej wielki miłośnik zwierząt nie dał z niego ugotować rosołu.
W nowej szkole z drzwi wypadła szyba. Przez kilka dni uczniowie do klasy wchodzili przez otwór w drzwiach. Komu by się chciało je otwierać. Zauważył to dyrektor Dadej. Po przerwie wszedł do naszej klasy i zaczął wykład o naszym zachowaniu. Nagle w „otworze” pokazał się dziennik, dalej noga i do klasy wszedł Pan F. Godkowicz zwany „Felkiem”. Klasa ryknęła śmiechem. Pan Godkowicz stanął zdezorientowany. Dyrektor już nie kończył monologu na temat naszego zachowania, machnął ręką i wyszedł z sali. Na drugi dzień w drzwiach była już szyba.
W IX klasie należało wybrać na egzamin maturalny dodatkowy przedmiot. Pan F. Godkowicz podczas lekcji fizyki rozejrzał się po klasie i spytał kto chce zdawać na maturze fizykę. Zgłosił się M. Zawisza najtęższy umysł ścisły w klasie. Profesor spojrzał na niego i z zadowoleniem stwierdził ”ty możesz”. Po chwili, powstałem i ja. Po przenikliwym spojrzeniu profesora usłyszałem „no i ty możesz”. Siadając szturchnąłem kolegę Tadeusza Jaśkiewicza, z którym siedziałem trzy lata w jednej ławce. Wstawaj, będziemy się razem uczyć- szeptem powiedziałem do niego. Mój sąsiad ze szkolnej ławy wstał, przenikliwy wzrok profesora Godkiewicza padł na niego. Twarz profesora poczerwieniała. Cedząc powiedział „ty, ty, ty....” i nie kończąc wypowiedzi, machnął ręką i wyszedł z sali.
Jednak maturę z fizyki zdawaliśmy we trójkę. I choć Tadzio pomylił działanie diody z triodą, to komisja tego nie zauważyła, a profesor przymknął oko. Po moich dwóch pierwszych odpowiedziach na egzaminie miałem przeprowadzić doświadczenie z indukcji magnetycznej. Na stoliku przed komisją były zgromadzone pomoce, należało jedynie odszukać prawidłowy zestaw i połączyć go. Gdy przez chwilę zastanawiałem się gdzie mam szukać odpowiednich przyrządów do doświadczenia, zza stołu komisyjnego zerwał się profesor Godkiewicz. Szybkim krokiem podszedł do mnie i tylko słyszałem rozkazy ”ten, tutaj, tamten, połącz tu, przykręć tam” i na koniec rozkaz „przyciśnij”. Zaiskrzyło. Przycisnąłem jeszcze raz znowu zaiskrzyło. Profesor zwrócił się do komisji, rozłożył szeroko ręce, na jego twarzy ukazał się radosny uśmiech i rzekł „działa”. Już nawet nie odpowiadałem z teorii na to trzecie pytanie, a z oceny z egzaminu byłem bardzo zadowolony.
W czasie nauki w liceum opanowała mnie pewna pasja, która trwa do dziś. Stało się to głównie za sprawą wspaniałej nauczycielki geografii Pani Kuligi. W IX klasie, kiedy była geografia świata, do „suchych” wiadomości dorzucała garść ciekawostek o danym kraju, jego mieszkańcach, ich kulturze. Nie mogłem zwiedzić tych państw, ale zachłannie zacząłem czytać książki podróżnicze, a pamiątki z tych państw to znaczki pocztowe. Zacząłem je kolekcjonować. Jako dorosły już filatelista swoją kolekcję specjalizowałem. Tematem moich zbiorów było „Boże Narodzenie”. Temat w poprzednich latach nie zbyt chętnie wybierany przez innych filatelistów. Wówczas zbierało się znaczki o „słusznej tematyce” socjalistycznej. Mój zbiór prezentowałem w Seminarium Duchownym w Kielcach. Zachęcony przez bp Stanisława Szymeckiego, opracowałem zbiór wystawy, który prezentowałem na wystawach krajowych. Za tą prezentację otrzymywałem medale srebrne lub złote. Posiadam w swoich zbiorach wiele odznaczeń, jedną z nich jest odznaka „Za zasługi dla polskiej filatelistyki”. Największą moją satysfakcją jest to, że Boże Narodzenie prezentowałem na wystawie „Totus Tuus” poświęconej Janowi Pawłowi II. Jako ciekawostkę, należy nadmienić, że po raz pierwszy w dziejach papiestwa i filatelistyki papież zwiedził tą wystawę.
Mam nadzieję, że tą pasją zainteresuję swoje wnuki.
Nie sposób nie wspomnieć o drugiej pasji – malarstwie. Tą dziedziną interesowałem się już od dzieciństwa. Ale dopiero po przejściu na emeryturę, mogę się jej poświęcić. Oprócz wystaw indywidualnych, brałem udział i aktualnie biorę w wystawach zbiorowych. Moje obrazy, zwłaszcza te przedstawiające Szydłowiec znajdują się w wielu polskich domach, w kilku europejskich państwach, jak również w Australii, USA i Kanadzie. I na tej płaszczyźnie mam powód do zadowolenia i satysfakcji. Jeden z moich obrazów przedstawiający szydłowiecką farę, został przekazany jako dar samorządowców Janowi Pawłowi II.
Sądzę, że malarstwem będzie dalej zajmować się moja córka Aneta, a także wnuczka Marysia obdarzona talentem plastycznym.
A moje dalsze związki z LO ?
Też są kontynuowane, ponieważ moja córka Iwona pracuje w nim ucząc języka niemieckiego.
[powrót]